Tak można zatytułować mój wczorajszy trening. Po pracy szybciutki obiad i przygotowania do treningu. Tym razem miałem pojechać do Rymania i z powrotem. Widziałem na horyzoncie zbierające się chmury, ale przecież drobny deszcz jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Ruszyłem naprawdę ostro i mimo sporego wiatru osiągnąłem bardzo ładną średnią - prawie 27 km/h. Niestety już wyjeżdżając z Gorawina dopadła mnie ulewa. I w zasadzie to właśnie ona mnie tak zaskoczyła. To nie był deszczyk, ale oberwanie chmury. Ostatnie kilometry jechałem niczym pływak na basenie, starając się by na tych wąskich kółkach jakoś się nie wypier... Dobrze, że w Rymaniu była Kasia i drogę powrotną mogłem przejechać już z rowerem na bagażniku auta :) Najlepsze w tym wszystkim było to, że wycieraczki ustawione na full nie dawały rady odprowadzać wody z szyb. Masakra. Dopiero na wysokości Bezprawia deszcz zelżał i tylko lekko kropił.